KAMIENNA NATURA
Powrót
Dalej
 
 
Spojrzała na zegarek.
- Cześć... już tu? Myślałam, że będę pierwsza.
- Nareszcie. Bałem się spóźnić.
- Więc... jesteśmy. 
- Czego się napijesz?  Zamówiłem kawę i herbatę.
- Dzięki. Może być. 
- Czyli...? czyli nic się nie zmieniło. No to... siadaj i opowiadaj.
- Ja? To, ty masz co opowiadać. Jak sprawa? Formalności już        
  zakończone?
- Prawie... i mówić nie ma o czym, najważniejsze wiesz - wszystko   
  zostaje po staremu, czyli tak, jak powinno. Opowiedz lepiej, jak    
  do tego doszło.
- Muszę? Przecież juz słyszałeś... 
- Tak. Dorota zdała mi relację i nie powiem, nawet mnie ubawiła.    
  Ale, dotąd nie wiem, jak się wtedy tu znalazłaś. I... o czym             
  wiedziałaś.
- O niczym. Albo o czymś, czego nie było.
- A jaśniej?
 
Spotkanie.  

Umówione miejsce znalazła z niemałym trudem. To były te chwile, w których zwykle, nie zauważała szczegółów otoczenia, a przecież właśnie na nich,
powinna była skupić uwagę. W ciągu kilkunastu lat, okolica bardzo się zmieniła, jak zresztą wszystko inne. Tym razem, pomyślała jednak o sporym 
zapasie czasu - robiła tak, od kiedy spóźnienia zaczęły stawać się normą i przynosić przykre, zaskakujące konsekwencje. 

Pawła zauważyła od razu. Siedział przy oknie i jak kiedyś, z tym swoim jednostronnym uśmiechem, machał do niej ręką. 
- Po prostu... cała ta sytuacja, nie dawała mi spokoju. Próbowałam szukać jakiegoś wyjścia. Przecież...     
  wszystko można odwrócić na właściwą stronę.
- Wszystko?
- No... prawie. Tylko... tego nie potrafiłam tak zostawić. A, niewiele mogłam zrobić, sam wiesz.
- Noo, tak. I...?
- Kiedy już myślałam, że jakiś sposób jest - marny, ale zawsze - zaczęło wyglądać na to, że znowu się       
  pomyliłam.
  Znalazłam ten papier, z podpisem Doroty.
- Czemu nie zadzwoniłaś?
- Nie wiem. Trudno było uwierzyć... Wszystko inne, akurat wtedy, znowu się sypało. Chyba musiałam się  
  przekonać. No i... tak,  jak stałam... pojechałam.
- Pojechałaś... po całości.
- Hm... po torach... to znaczy pospiesznym, ale w sumie... można tak powiedzieć.
- Nawet trzeba. Nieźle ci poszło.
- Raczej nieudolnie. Trochę z rozmysłem, trochę... na wyczucie, przypadkiem.
- Przypadkiem?
- No wiesz, nie poznałyśmy się zbyt dobrze i w całej tej awanturze... 
- Wiem, Dorota potrafi czasem... zaskoczyć.
- Ładne słowo... ale, chyba użyłabym mocniejszego.
- Racja. Ja się już przyzwyczaiłem. Tak, czy inaczej... wszystko dobrze się skończyło. Dom uratowany.       
  Jest po sprawie, a mogła ciągnąć się w nieskończoność.
- Taak, to jest niewątpliwy plus. I to, że tak naprawdę, nie było potrzeby ratować czegokolwiek. Tyle, że... 
   po co to wszystko... Gdybym wiedziała...
- Nie mogłaś wiedzieć o umowie. Ja też nie wiedziałem.
- Ale mogłam się domyśleć.
- Zauważyłaś, jak często, nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje?
- Tak... i to właśnie, czasem najbardziej cieszy.  
- No, tylko nie przesadź. Przeważnie jest, jak jest.
- O tym akurat, trudno zapomnieć. Bez obaw.
- Wiesz co? Może czas nadrobić pewne rzeczy. Dorota zaraz będzie w domu, wypijmy i jedźmy do nas. 
  W końcu jest okazja.
- Dzięki, ale dzisiaj się nie uda. Muszę wracać. I tak... nie da się tego zrobić w jeden wieczór. 
  Ale nadrobię.  Jak tylko będzie możliwe. 
- Czyli, tu też nic się nie zmieniło. No dobra, a tak poza wszystkim, co nowego? Asia wspomniała mi o      
  psie... Co się właściwie stało?
- No... stało się. Niespełna miesiąc temu. Nagle. I nie było ratunku. Potem tylko trzy, za to bardzo długie,  
  dni i noce. 
- Wiesz... na to nie mamy wyłączności.
- Tak. Najgorsza chyba była ta... decyzja. Dla Asi niełatwa, w końcu dorastała z nim. Dwanaście lat...        
  kawałek czasu.
- Prawda. A... coś z weselszych wiadomości. Jak minął... 
dzień UFO?
- Spokojnie. Trochę podświadomie. Szkoda, że was nie było. A najweselsze...? Polne kwiaty, koszyk         
  malin... może być?
- No, ładnie. Tylko mało.
- Nie wierzę, że tak myślisz.
- I masz rację. Mówię o dobrych wiadomościach. Tych jest mało.
- Że... 
reszta bez zmian, też może być dobrą wiadomością.
- A... to już zależy od tego, co jest bez zmian. Ale nie upieram się. Za to, nie przepuszczę ci... paradoksu. 
  Jak  już zaczęłaś - dawno temu, o ile pamiętam - to teraz skończ.
- Teraz? Teraz, to właściwie... to w ogóle nic takiego.
- Powiesz mi wreszcie, co z tymi pszczołami? Potrafią być bardzo drażniące, niedawno się przekonałem.   
  Ale dziadka, po prostu leczyły.
- Tego akurat, nie wiemy na pewno.  Ale jeśli, to nieświadomie. Można nawet powiedzieć, że wbrew          
   zamiarom - pojmując, tak po ludzku. Ale, nie w tym rzecz. Pamiętasz, jak wyglądało to... leczenie?.
- Trudno zapomnieć. Trzeba było je prowokować do użądlenia... czasem trochę trwało. Wtedy zawsze      
  podziwiałem go, był dla mnie bohaterem. Mówię o dziadku, oczywiście. Tylko... gdzie tu paradoks?
- W naturze? Prowokowane, broniły się, tak? Ostateczną obroną był atak, który logicznie biorąc, miał      
  im przynieść ratunek. A co się dzieje z pszczołą po użądleniu?
- Puszczamy ją wolno i odlatuje.
- Niby tak. Tyle, że nie za daleko i nie na długo. 
- Żądli tylko raz...  Więc, chciałaś przez to powiedzieć...
- Niczego nie chciałam powiedzieć. Mówiłam, że to nic takiego. Po prostu ginie. W ciągu kilku dni. Tyle     
  wiadomo.
- Pszczoła - kamikadze? I dlatego... nie warto walczyć? Ludzie nie pszczoły.
- Nie wiem, czy warto. Może tak, może nie. To chyba nie ma znaczenia. Jak z moją sosną. W tej sprawie  
  jeszcze się nie poddaję. 
- Właśnie, powiedz mi, dlaczego właściwie miałaby być wycięta?
- Bo... rośnie w niewłaściwym miejscu? Przeszkadza? Skrzywiła ją kiedyś burza? Nie ma z niej pożytku, a 
  wokół i tak jest wiele innych? I jeszcze kilka powodów.
- W takim razie, dlaczego o nią walczysz?
- Walka, to przesada. A dlaczego? Ta jest... moja.
- To jest argument. Chociaż... nie trzeba mieć niczego na własność, żeby cieszyło - czy nie tak? 
- Tak. I nic się nie zmieniło. Jest 
moja... w inny sposób. Zresztą, tu własność też nie jest taka sama. Nie    
   można przecież wyciąć drzewa, bez specjalnego zezwolenia. Tym bardziej, że ona ma już dwadzieścia   
   lat.
- Nooo, to prawo masz po swojej stronie.
- A nie myślisz, że lepiej, gdyby mogła zostać jaka jest, bez pomocy prawa? Nawet takiego. W końcu, za   
  to też, najczęściej wystarczy zapłacić. Całkiem legalnie.
- Taak... nie ma jak... dzięcioły. 
- Wiesz co? Chyba czas... zmienić temat. I może...  teraz ja posłucham, a ty opowiadaj... .