KAMIENNA NATURA
              
Dalej
href="umowmysie.html" target=""
Powrót

   












































































































  
   


  
  
Dura-lex...
(epilog bez zakończenia)

          "W Zabajkalsku odebrałem kolejną lekcję, jako że granica nie jest tu punktem na mapie, ale s z k o ł ą. Uczniowie, którzy wyjdą z tej szkoły, będą dzielić się na trzy grupy. Grupa pierwsza - głucho wściekli. Najbardziej nieszczęśliwi, bo wszystko wokół będzie powodować w nich stres, będzie doprowadzać ich do stanu furii, do obłędu. Denerwować, drażnić, męczyć. [...]
          Grupa druga - ci będą przyglądać się ludziom radzieckim i naśladować ich sposób myślenia i postępowania. Jego istotą jest pogodzenie z istniejącą rzeczywistością, a nawet umiejtność czerpania z niej pewnej satysfakcji. W tym wypadku bardzo pomocne jest powiedzenie, które należy powtarzać sobie i innym każdego wieczoru, niezależnie od tego, jak okropny był dzień, który właśnie minął: ciesz się z tego dnia, bo tak dobrze, jak było dzisiaj, nigdy więcej nie będzie!
          Wreszcie grupa trzecia to ci, dla których wszystko jest  przede wszystkim ciekawe, niezwykłe, nieprawdopodobne, którzy chcą ten inny, nieznany im dotąd świat poznać, zbadać, zgłębić. Ci potrafią uzbroić się w cierpliwość i zachować dystans (ale nie wyniosłość!), spokojny, uważny, trzeźwy wzrok."  (*)

Tak. Tak było. Zapewne. Co miała z tym wspólnego? Nic. Zupełnie nic.  Tylko ...
A co, jaśli jest czwarta? Tych, którzy... Nie , nie tak.  Może wystarczy zajrzeć za kurtynę. Jeszcze nie tak. Gdyby wyobrazić sobie  mieszaninę (mieszankę?) takich trzech składników  (a może więcej?)  o zmiennym cięzarze właściwym, w proporcjach zmiennych nieprzewidywalnie. Nie może być? A może... nie może nie być? Ograniczona ze wszystkich stron - bez zamrożenia -  kiedyś, w końcu, wybucha albo ... rozpada się na drobiazgi - małe brązowe kryształki - zwykłe szkiełka. Jak... szklanka z duralex rzucona o podłogę. Niezniszczalna? Mit. To nie porcelana, ale .. wszystko zależy od siły bezsilności. A może tylko od wady materiału? Może. Kiedy zapada się do środka, tak bardzo, że bardziej już nie można - nie zaglądaj. I nie oszukuj - nie pomoże.

"Wszyscy napierali, żeby rozgrzać się i coś kupić. Ale w sklepie nie było ani cukierków, ani czekoladowych pałaców. Kobiety sprzedawały puste puszki po landrynkach. Po jednej dla każdego. Były to okrągłe, duże puszki, które miały na scianach namalowane kolorowe, buńczuczne koguty i polski napis - E.Wedel.
Z początku byliśmy bardzo rozczarowani i zgnębieni. Orion płakał. Ale kiedy zaczęliśmy bliżej badać naszą zdobycz, powoli wstępowała w nas radośc. Bo na ścianach tych puszek pozostał po landrynach słodki osad, różnobarwne, drobne kruszyny, gęsta, owocami pachnąca szadź. "
 (*)

Szare? A co to znaczy? Wiem, że po polsku, ale jak uważniej się przyjrzeć...  Nieważne, to tylko sedno i na domiar złego niepełne.
Dobrze. Więc, co wtedy? Wtedy... Wiem, małpa. (Kapucynka! Też małpa - sympatyczna, trochę złośliwa, ale łatwo rozśmiesza - to ten etap - pożądane. Pełnym zdaniem? Na ostatnim etapie wytrzymałości bardzo pożądany jest śmiech. Czy to ma sens? Nie wiem, ale kiedyś ktoś o niej marzył - o kapucynce. Nie, nie zapomniała kto. Ona sama. A  właściwie nie sama - z siostrą.  Ale wtedy... nikt nie traktował tego poważnie. Nie wiadomo dlaczego. Teraz wiadomo.
Zakończenie wymyśliła. Nie było żadnego spotkania - nikt go nie chciał. Nic się nie skończyło - sprawa ciągle na wokandzie. Więc czemu nie - ile znaczy zakończenie, kiedy scenariusz to porażka (kto go napisał?). Nie ma wygranych. Wyłącznie większe lub mniejsze korzyści. Dom dziadka? Zostały skrzypce. Tak, t e skrzypce. I zegar w dziwnej drewnianej obudowie. Co stało się z oryginalną, dzisiaj nikt już nie pamięta. I jeszcze to, co wokół nich. To jest jak.... filiżanka z porcelany. Właśnie tak. Nie rozbiła się. To niemożliwe. Gdzieś się tylko zawieruszyła. One muszą gdzieś być - te filiżanki - nawet jeśli popękane. inaczej, po co komu ... srebrne łyżeczki?
Bo wtedy... Jest takie miejsce, gdzie nie trzeba wciąż patrzeć pod nogi. Nie ma go na mapie, ale dobrze wiedziec, gdzie ono jest. Że jest.
Dźwięk. Skrzypce? Pewnie tak. Bo jak nie skrzypce, to co? Zegar na ścianie. Waha się. Wahadło - wystarczy nakręcić. Codziennie nakręcić zegar kluczykiem schowanym na dnie dziwnej, drewnianej obudowy. Powierzyła go. Trochę lekkomyślnie. I chyba niepotrzebnie, bo nie miał niczego otwierać. Ani zamykać. Nie miał... takiej mocy. Mógł jedynie powstrzymać przed zatrzymaniem na zawsze. Zatrzymaniem się zegara w dziwnej drewnianej obudowie. Nie chcemy powtórzeń.
Wczoraj  powierzone, dzisiaj zagubione - trudno, takie tam... odpryski.  A potem...

Potem można było jeszcze nie przeszkadzać. Nie zmieniać nic. Nic by się nie zmieniło. A tak...
Zniknęła  stolarnia - stół i wszystkie strugi. Te, które rzeźbiły  huśtawki i karuzele, sokoły, cokoły - żadnych pomników - na szczęście. Zniknęły razem z piramidą trocin - były niezłe do palenia w piecu i można było w nich utonąć. Są rzeczy, których przeznaczenia nie wyśnisz. Weźmy taki parasol... Tak, wiem - można się z tego śmiać. Nawet trzeba i tak chyba lepiej - to naturalne - jak ja, nic nie wiesz o moim... o zegarze.

To prawda. Niezupełnie jest jej, ale część ma na wyłączność. I żaden sąd jej nie odbierze. Zresztą, nawet chyba nie chce. Trzeciego dnia trzeciego miesiąca odbyła się kolejna rozprawa. Trzecia. Przypadek, nie bez przyczyny.
Pewnie lepiej było nie przeszkadzać. To łatwe. Łatwo powiedzieć, jak się wydaje, więc jeśli już, to dlaczego nie posłuchać i tak otwartej książki.
Wła
śnie - posłuchać. Nie raz. Pamięta, bo to proste.
To proste. Czytasz "nic już nie stanie na przeszkodzie rurze na dnie Bałtyku", a słyszysz "nic już nie stanie na przeszkodzie - róże na dnie Bałtyku". Jasne, że może być odwrotnie. Albo jeszcze inaczej. Wiesz, co jest dziwne? To nie poezja - zwykła informacja. Może ważne, kto czyta. I kto słucha. I jak. A to, co zapisane, może nie jest błędem. Bo kiedy źródłem słowa jest "myśl", nie "myśliwy", to czasem powstaje nowa jakość. Dyskusyjna, ale nie tylko dla wtajemniczonych.
Dyskusyjna, więc dlaczego nie posłuchać.
Nie wiem.
Nie wiedziała. Był tylko jeden egzemplarz. Teraz są conajmniej dwa - na szczęście - jeden ma. W dwóch tomach. I czyta. To już nie elementarz. I nie rękopis, ale za to błędy w oryginale i tutaj nikt ich nie będzie poprawiał. Przecież, nie o to chodzi.  Czyta, nie tylko wtedy... Kiedy chce. I jak. Jak inni. Jak tylko się ukryje. Albo wpadnie na inny, równie "doskonały pomysł". Więc... jak tylko dobrze się schowa. Znowu. I zasłucha.
Skrzypce?
Kto wie. Taka gra  bez smyka - muzyka szarpana. Znasz  to.
"W parku jest  pusto i cicho, więc biegniemy do karuzeli i zaczynamy ją rozkręcać. Już ruszyła, już skrzypi. Wskoczyłem na krzesełko i zapiąłem się łańcuchem. Orion wydaje rozkazy, (...) karuzela pędzi,  czuję  szczypiący  mroźny wiatr, który chłoszcze mnie po twarzy, porywisty i coraz silniejszy wiatr, na którego skrzydłach unoszę się jak pilot, jak ptak, jak obłok."  (*)
Pamiętam.
Nie może tego pamiętać. Nie było jej tam. Prawie w ogóle jej wtedy nie było. Więc, co?
Wiatr - halny od morza.
To głupie. I dziecinne. A, z drugiej strony, kto tam wie... skąd wieje. Tak. Deszcze i burze. Wiatr i wiatraki. Wiatraki i sądy... Co sądzi?
Piękne.
Dość. To znaczy... dość piękne. Poprawnie - wystarczająco. Zabawne.
I własne.
Każdy ma własne. I jeszcze tory. Jeśli podążyć tym torem, to jak wrócić do czegokolwiek?
No jak, E.T.?

Wiedziała - nie spodoba się taki brak zakończenia. I miała rację.
Przynajmniej raz. Yeee...s. Nie po polsku, wiem - żartowałam. Nie w porę. Znowu. Ale za to, nie po łacinie. Nie tak intrygująco i mniej... zachodu. A słońce wschodzi tak samo nisko.  Napisałam krótki list do M. - nie było łatwo. Ona widziała świt, pokazała nam. Więc, słońce wschodzi tak samo nisko. Lub wysoko - można się o to kłócić. Ale, nie wypada.
No, w kazdym razie, nie tak. Ale nic nie może zmienić. Jeszcze nie teraz.
Szkoda. Nie żartuję. Nie teraz. Bo, kiedy nie przejść mimo, mimo wszystko, to nie wszystko zostaje za plecami. A słońce wschodzi tak samo...
Pięknie - za grosz ambicji. Żeby chociaż za trzy. Jak opera - bańki, bańki, bańki. A mówiłem kiedyś - przyjrzyj się jej dobrze, zanim pęknie. Zanim wszystkie prysną. Chyba niepotrzebnie - moja krew. Komu to się przyda? Taki brak zakończenia? I jak na brak, zajmuje zbyt wiele miejsca. I czasu. Nie szuka żadnego z nich. Niemniej jednak, zatrzyma się czasem, na dłużej, poza murami. Tu i wszędzie tam.
Wszędzie tam i tu. Z zamkniętrymi oczami. Zobaczyć, co zaciska pięść.
I co ukryte w dłoni, ale tego już nie powie. Pozwolisz?  - też nie zapyta, bo i tak - nic. Echo.

Echo? Nie rozumiem, gdzie podział się  odbiornik, ten z zielonym okiem.

Z jakim znowu okiem?  Miał tylko, podświetloną na zielono skalę - to ważne, ale nie to samo. Słuchało się go po ciemku, pewnie mrużyła swoje. Takie światełko może razić. Nie tylko dzieci. Jak reflektor, albo migający neon.
Tu zawsze trzeszczało, gadało i... grało. Wszystko. Nie do wiary.
Uwierz, uwierz, uwierz - to nie z wiarą jest problem. On tkwi w tym jednym "wszystko".

Czwartego dnia trzeciego miesiąca.
"Widzicie, strzelamy do waszego Boga! A on nic, cicho siedzi! Boi się, czy jak?" (*)
Zawsze warto walczyć, bo jest o co, tylko czasem nie ma sensu. Tak. Czy taK? Gdyby tak można zapytać, ale on się wtedy zatrzymał - nie waha się, ani drgnie - ty nam już nie powiesz, dziadku...
Dlaczego, nie? Był nakręcony, pamiętasz? Wystarczyło lekko trącić wahadło. Nie zatrzymał się sam - to zegar, nie czas. Myślałaś, że... rozumiesz?
Nie rozumiem. Echo?
Nie. Jak jej to powiedzieć - powiedziałem już więcej, niż przez całe życie. W ogóle nie powinienem, skoro mnie już nie ma. A ten dom, jak dom - nie tylko mury. Mury też. I tylko one mogą mieć cenę, ale przecież nie są na sprzedaż. Nie, to nie echo.

"...może deptać węże, głaskać lwy i tury, kto wyrwał z siebie żądło, kły i pazury..."
A to, do czego? To znaczy, na jaki temat? Chyba nie wiem, czy chcę wiedzieć.
To  do niczego. Brzmi tak mądrze i tkwi tu wiele lat. Jest nawet data - czterdziesty trzeci rok , tyle że dzisiaj, nawet w daty nikt już nie wierzy. Kiedyś ci to pokażę. Nie. Sam zobaczysz, jak zechcesz, E.T. Chyba tak.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      _________________________                                                                                                                                                                                                                                         (*) - R. Kapuściński, "Imperium"