-
Mieszkaliśmy w domu jednorodzinnym na podmiejskim osiedlu. Spadła bomba
i w minutę dom przestał istnieć. Rodzice, najmłodszy brat i siostra
zginęli na miejscu. [...] Dziadek już kilka dni po amputacji chciał
mnie zabrać, ale lekarze przekonywali, że nie ma bezpieczniejszego
miejsca niż szpital. Na początku drugiego tygodnia bombowce przypuściły
atak właśnie na budynki szpitalne. Kiedy po trzech godzinach wykopali
mnie ledwo żywego spod gruzów, dziadek sam mnie opatrzył jak
umiał i jeszcze tego samego dnia, nikomu nic nie mówiąc,
wsadził mnie na drabiniasty wózek załadowany ocalałym
dobytkiem i w czwórkę wyruszyliśmy do miasta.
- Tutaj jest
bezpieczniej?
Haszim się zawahał.[...]
Tata się
uparł, że tym razem nie będziemy schodzić do piwnicy. "Tak
naprawdę to żaden schron - przekonywał mamę. - Jeśli na dom
spadnie bomba, to z piwnicznej pułapki się nie wygrzebiemy. Jak już
mamy zginąć, to we własnym mieszkaniu. Najważniejsze, to nie dać się
rozdzielić". [...]
__________________________
[...]
- A kto właściwie jest naszym wrogiem?
Tata poczerwieniał jak mały chłopiec
przyłapany na braku pracy domowej
___________________________
[...]
- Zapomnieliśmy o parasolkach - odezwał
się Nabil.
Tata zbył to machnięciem ręki.
- Nie jesteśmy z cukru, nie roztopimy
się.
- A ubrania? - przypomniałam.
Tata już otwierał usta, ale mama go
uprzedziła:
- Ubrania nie są najważniejsze.
Kiedy tak szliśmy niesieni przez tłum,
zerkałam na tatę.
Szedł lekkim krokiem, nie przejmując się tym, że krople deszczu
ściekają mu po policzkach. Domyślałam się, co w tej chwili czuje.
Móc w biały dzień iść bez strachu środkiem ulicy - czego
więcej trzeba, by być szczęśliwym?
Nie wiem, jak długo szliśmy, w końcu
jednak Nabila rozbolały nogi i trzeba było zawrócić. [...]