KAMIENNA NATURA
-
pomyślałam trochę bez sensu. Trochę, nie tak zupełnie, bo kiedyś rosła
tu jabłoń. I połowa dzieciaków z osiedla, pod
osłoną ciemności,
przychodziła do ogrodu na jabłka . Oczywiście, jak już były
jabłka. Teraz przyszłyby na czereśnie. Tak. Tylko, kiedy zburzono dom w
ogrodzie, zniknęły też wszystkie drzewa owocowe. I jabłonie, i
czereśnie, i wiśnie. Zostały tylko iglaki...
Udało się. Przy pomocy kuli, przed bramę została wysunięta niewielka...
miseczka. Pani napełniła miseczkę czymś, wyjętym z torby na
kółkach i delikatnie wsunęła ją pod bramą z powrotem do
ogrodu.
Zrobiło mi się dziwnie... wstyd. I... coś jeszcze. Uśmiechnęłam się do
siebie.
* * *
Ostatnio zauważono jakiś ruch w ogrodzie - wyrywanie pokrzyw i innych
takich tam..., wynoszenie gruzu. Kiedyś ktoś mówił, że na
terenie ogrodu właściciele planują urządzenie kortu tenisowego, ale kto
to wie. Tak, czy inaczej... co teraz będzie?
Cóż... Patrząc od bramy ogrodu na prawo, za dwoma
trawnikami, dwoma żywopłotami i jedną ścieżką wyłożoną płytkami
chodnikowymi, pod samą ścianą jednego z pobliskich budynków,
tuż przy piwnicznym oknie, stoją trzy (a może cztery) miseczki. Teraz
są puste, ale jeszcze rano
tak nie było...
Zaniedbane, ale nie
opuszczone.
Dziki
Jest, jak zryte, zaniedbane
serce.
Jak to się stało, że znalazł się w centrum
blokowiska? Właściwie, to nie jest blokowisko, tylko osiedle
niewysokich, czteropiętrowych budynków. I właściwie, on nie
jest w centrum, ale po lewej stronie (są podstawy takiego
punktu widzenia, jednak za dużo by wyjaśniać i wyjaśnienia nie są
ciekawe). Więc, jak to się stało? Zwyczajnie - on, czyli
ogród, był tu od dawna. Osiedle pojawiło się potem, otoczyło
go, "przyklejając" mu z lewej strony rząd garaży.
Z prawej, już wcześniej, przytulił się bar z automatami do gry, o
nazwie, chyba prosto z dzikiego zachodu, "Teksas" - miejsce spotkań
niewolników
cichych rozmów przy piwie i hazardu. Sam
ogród, jaki jest trudno powiedzieć, bo porosły go
półtorametrowej wysokości pokrzywy, a słońce zatrzymuje się
na drzewach przy ogrodzeniu, ale ja nie o nim... Tylko o Pani
z Pieskiem.
Jak wygląda pani z pieskiem, każdy widział. Albo nie, bo czasem są
niewidzialne. A czasem, wręcz przeciwnie, jak zauważona ostatnio pani
z... no właśnie. Zwykle zapamiętuję psa, tym razem pamiętam
tylko, że był duży (niebezpiecznie silny, biorąc pod uwagę drobną
postać z drugiej strony smyczy) i chyba plaśnięty nosek miał. Ale
zaznaczam, że chyba. Za to pani, nie pamiętam wszystkich
szczegółów, ale...
- Jest w klimacie Blues
Brothers...
Tak, właśnie tak było.
"Moja" Pani z pieskiem jest... widzialna. Dla wielu. Piesek jest
niewielkim kundelkiem (chyba suczka), ma szelki, obrożę, ale nie
widziałam smyczy. Może, nie zauważyłam. Pani jest średniego
wzrostu i tuszy, ma średniej długości, siwiejące lekko włosy. Jest w
wieku... nie wiem - może mieć pięćdziesiąt, a może
siedemdziesiąt lat - i w klimacie... pogodnym. Mimo, że kłopoty z
poruszaniem się, nie wydają się być jej jedynym problemem. Mieszka w
sąsiedztwie, bo często ją widuję. Tak, jak tego ranka...
Zobaczyłam ją, kiedy otwierałam okno. Pies, jak zwykle biegł przodem,
Pani ciągnęła za sobą niewielką torbę na kółkach,
podpierając się trzymaną w prawej ręce kulą. Zatrzymała się
przy zamkniętej, od dawna nieużywanej bramie wjazdowej do ogrodu,
odstawiła torbę i wsuniętą między metalowe pręty kulą,
próbowała jakby coś zza niej wydostać... Jabłko? Za wcześnie na jabłka...
-