KAMIENNA NATURA
23.05.2009
Dom dziadka Pawła
Był zwyczajny - nieduży, z gankiem i piwnicą. Dziadek Paweł zbudował go sam. Nie
bez pomocy, ale własnoręcznie. I chociaż był cieślą, dom postawił murowany. No tak,
ale cieślą był... niezwyczajnym.
(...)
Wakacje, spędzane u dziadków, miały tylko jeden mankament - młodszego o
dziesięć lat kuzyna. Już w pierwszym dniu, "tupot białych mew" o szóstej rano, nie był
bynajmniej sprawką tych ptaków, ani też konsekwencją innych, mogących się kojarzyć
zdarzeń - tupot był autentyczny i nie w głowie, a ponad nią. Przygłuszenie go
poduszką, pozwalało pospać jakieś pięć minut dłużej.
- Śpisz?! - zapiszczał w progu winowajca.
Przecież widzisz, że tak, mała zarazo... - tylko pomyślała, bo nie miała zamiaru nawet
drgnąć. Zaraza jednak, nie poddawała się, a na dodatek była bardzo bystra.
- Zbudź się, to pójdziemy na guguły... - konfidencjonalny szept wpłynął w samo ucho.
Guguły? No tak, ogród... Naprawdę był bystry. Chwilę potem, pod wielkim drzewem,
oboje w piżamach, bo jakże by inaczej, krzywili się niemiłosiernie, gryząc kwaśne,
zielone owoce.
Ogród był babci, ale drzewa posadził dziadek Paweł.
(...)
Były to jedne z ostatnich wakacji w domu dziadka. Zanim życie, czy jakkolwiek by tego
nie nazwać, zmieniło rzeczywistość - poznała i nauczyła się tam wielu rzeczy.
Od dziadka Pawła. Chociażby jazdy na rowerze - naukę przypłaciła dziurą w kolanie,
po wbitym kawałku szkła (bliznę, na pamiątkę, ma do dziś) i że na uspokojenie
szlochu, zbicie gorączki i sen, po tak ogromnym przeżyciu, pomaga baciny zielony
orzech na spirytusie (orzechy oczywiście, z jej ogrodu).
- To nasza tajemnica, rozumiesz...
- Rozumiem dziadku...
Że... jak się wejdzie po drabinie na dach warsztatu, nieważne - po papierówki, czy
cukrówki, to potem trzeba z niego zejść... Nie zeszła - trzeba ją było znieść, po długich
i bezskutecznych namowach.
Dziadek miał ich pięcioro i każde z nich, mogłoby opowiedzieć wiele własnych,
podobnych historii - jeśli jeszcze je pamiętają...
(...)
Chóralne - zagraj dziadku! - słyszał zawsze, ilekroć przyuważyli go z kalafonią i
smyczkiem w ręce. Chyba specjalnie się nie ukrywał, lubił grać. A grał pięknie - tak to
zapamiętała. Muzykę i zapach zapamiętuje się inaczej. I na dłużej - fakty czasem
umykają. Jeszcze zapach trocin w warsztacie. Tam powstawały wszystkie cuda cieśli -
wózek drabiniasty, huśtawka, karuzela i różne dziwności.
Tam również, dziadek Paweł stracił palec wskazujący. Na szczęście, jak mówił, prawej
ręki. Dlaczego, na szczęście? Mógł dalej grać na skrzypcach...
(...)
Dom dziadka Pawła był po drugiej stronie Jasnej Góry (druga strona oznaczało w tym
przypadku, przeciwną do głównej aleji, prowadzącej do klasztoru), na peryferiach
miasta. W jego centrum był i wciąż jest, w tym samym miejscu, teatr w którym dziadek
pracował - tworzył inne cuda - dekoracje sceniczne. Nie pamięta ich, ale nie zapomni
"Opery za trzy grosze".
(...)
Kartek rękopisu do wklepania w klawiaturę było piętnaście. Już słowo temida w
adresie emailowym, na który miała przesłać ich zawartość, zmarszczyło czoło.
Odczytana treść, zrobiła to samo z całą jej resztą.
To nie tak... Nie tak miało być. Czy wszystko można przeliczyć...? O wszystko
walczyć... w taki sposób? Przecież zawsze można inaczej. Wiem, to już nie moja
sprawa, ale...
Dziadku, jeśli mnie słyszysz... nie patrz na to. Gdybyś wiedział wtedy, pozwoliłbyś mu
spłonąć. W końcu, to tylko mury...
...tylko?