KAMIENNA NATURA
Nie powiem, często ułatwiało mi to odnalezienie właściwej strony. Miał
swoje zasady - taki system, jakby ... rytm? Nawet ... w niego wpadłam.
Ale nie do końca - z czasem zdawał się sugerować, gdzie warto zajrzeć,
czy przy czym się zatrzymać. Przecież sama wiem, że warto. Inaczej,
niczego bym nie wynosiła. I wiem, co mi się podoba, a co ...
niekoniecznie. Próbowałam to wyjaśnić. Z moim zdaniem
jednak, nie bardzo się liczył. Nic dziwnego, w końcu jakie znaczenie
mogą mieć słowa rzucone na wiatr, nawet jeśli przedtem jakieś miały.
Sam sobie winien, chociaż strata niewielka i do tego moja. Wiem, to
niemożliwe. A jednak.
Niemożliwie przenikliwy przenikał raz
zimnem, raz gorącem. Chłodem straszył. I strasznie mnie rozśmieszał.
Sam też sie śmiał. Najczęściej ze mnie - zwyczajnie sobie kpił. I
jeszcze ... nie pytaj. Nie można więc rzec, żeby mnie urzekł. I nie
zauroczył, chociaż bez obaw zaglądał i wiał prosto w oczy. Aż łzawiły -
byłam wściekła. Ale nie uciekłam. Bez uroku - już nie mogłam. Nie
mogłam przestać się wściekać, bo ...
Wszystkiego się czepiał. I poza
wszystkim chyba ... wył. Chyba - nie słyszałam, tylko gdzieś w
świadomości zagłuszył to, co się od dawna w niej tłukło. Bezlitośnie,
beznadziejnie i ... bez sensu. Nie powiem ci, co się później
stało, bo nie wiem. Niespodziewanie zerwał się. I zaraz potem
przycichł.
Ucichło też to, co się tłukło -
zwyczajnie zniknęło. Jak biblioteka. Wiem, wiem, to tylko iluzja.
Przekonałam się - jedna wielka ... no, w kazdym bądź razie,
mistyfikacja niemała. Na szczęście książka została - przepraszam. Nie,
nie za ksiązkę. Za rymy. Książki nie zamierzam oddać. Zresztą, nawet
gdyby, co się nigdy nie stanie, to i tak już przecież nie ma gdzie.
A on tam jest. Wiem o tym. Co by nie
mówic, trochę go już znam. Nie wiem, czego się spodziewał i
o co mu teraz chodzi. Za to wiem, skąd się bierze to, co każe upewniać
się, że wieje. Sprawdzać, czy moze znowu... się śmieje. Nie powiem ci,
czym to jest i skąd, bo .. ostatecznie, coś musi zostać tylko dla mnie,
a poza tym, jak zwykle nie uwierzysz. Nie wierzysz? Swoje już
wiesz. No, widzisz. To, pomyśl sobie ... co chcesz
A, co do ksiązki, tej nie pożyczam -
zajrzyj, jeśli chcesz. Jednak, za niego nie odpowiadam, bo zawsze można
się z nim liczyć - nie jest obliczalny.
Prawdziwe
życie jest gdzie indziej - może, tak. Pewnie, tak.
Najpewniej, tak. Ale przecież wszystko się przenika, czy nie tak?
Odwróciła głowę i zdmuchnęła
płomyk (zanim zgasi go ktoś inny), do następnego razu.
Upiorny wiatr.
Tak, więc znowu żyję, jak widzisz.
Prawie normalnie, nie przymierzając. I ciężar prawie, zważywszy
okoliczności, można sobie darować. I ... dobrze, opowiem ci o nim.
Chociaż, co myślę, wiesz lepiej ode mnie.
To znaczy, spróbuję
opowiedzieć, bo może wyjść tak, jak z biblioteką. A przecież ona była
taka ... jak powinna. Wiadomo - w czytelni należy zachować ciszę.
Wszyscy wiedzą. Ja też. Tyle, że nie oddychać, nie potrafię.
Przynajmniej nie zbyt długo z braku powietrza. To pewnie ono tak
gwizdało... ale do rzeczy.
Nie potrafię, więc wyszłam. Na
powietrze. I wyniosłam książkę. Nie, żeby przewietrzyć. Żeby
zapamiętać. Oczywiście tylko część, a resztę zapisać. Albo odwrotnie -
tego wszystkiego zapamiętać się nie da. A na to potrzeba trochę czasu.
I okazało się, wcale nie takie łatwe - wtedy właśnie się pojawił.
Nie wiem, skąd przywiał, bo
wokół było zupełnie cicho. Myślę, że zza światów.
Tych w treści - ukrywał się gdzieś między rzędami liter i ... sztywną
okładką.
Niczego bym nie zauważyła, gdyby nie
namieszał w przewracaniu kartek.