KAMIENNA NATURA
Powrót
Dalej
  Krzysztof Kamil Baczyński


   
* * *                                  Leben, Leben, wunderliche Zeit
                                                                                                     R.M.Rilke

   
Ciężkie słowo, ale przecież lżejsze
   niżeli warga, co je długo waży.
   Tak wypełniamy nadmiarem powietrze,
   szukając w echu odbić własnych twarzy.

   Ale ten świat jest tylko naszym światem,
   zawieją imion i mgłą utożsamień.,
   w których płoniemy wędrującym światłem,
   naładowani przyszłymi krokami.

   O życie, życie. Bezustanna troska
   o celność kroku (nie o dróg imiona);
   nawet gdy pełnia w złudnych dźwięczy zgłoskach,
   ileż obrazów, jak deszcz, spływa po nas?  
* * *
Trzeba umieć ludzi pokochać, 
jeśli nie ogień, ustami wyrzucać jasność, 
życie jak granat wybucha, 
wybuchło, zgasło. 

A tu by trzeba z desek prostych 
dom, kościół, niebo drgające wznieść. 
A tu posadzić żywicą dudniące sosny, 
pod włosami ich, pod kwiatami 
serdeczną gościć wieść. 

A tu by dzbany oliwy słonecznej pełne 
w rany otwartych warg podać, 
w chałupin ciemnych trumny, w popiół 
niech płynie niebios woda. 

Tak z dłonią na salwie czerwonej 
serce - człowieku - jak gołąb ginąc tłucze, 
świat - gdzie spojrzysz jak ściana lodu czterostronny - 
zabijać tylko, umierać uczy. 

Krew upada jak dzwony z jękiem. 
A ty stoisz, ręceś zadumał. 
W głębokościach działa oślepłe: 
ogień, ciemność, kurzawa, tuman. 

Jeszcze by trzeba pokochać mocniej, 
dech jak sztandar rozwinąć szerzej, jaśniej, 
czas jak płomień pochłania, 
pochłonął, gaśnie. 

A ty stoisz, cieśla niemrawy, 
stygną łuki wiatrów nietkniętych, 
tężeją niebios białe ławy. 
O boży cieślo! tnij raz jeszcze, 
ze struga wiór jak grom się zwije,
 
już go chwytają, wzięli, unieśli, 
upadł, przepalił serca - więc żyjesz. 

                                                    
 
Świat obok 

Na wybrzeżu uduszonym przez płynące drzewa, 
w oberżach dymi zmierzchu niebieski opar 
i alejami przechodzi śpiewny, wielki cień 
zgubionego w dziecięctwie kota. 

Przed puste lustro zmierzchu przychodzę co wieczór, 
wiszę ciemnym odbiciem i znikam. 
Falują aleje palmowe wezbrane od przeczuć, 
powietrze zaszyte w szum cykad. 

Za narożną ulicą, zmniejszony przez księżyc, 
wyjść na bulwar: otwiera się morza szelest. 
Na rejach brygantyny cieniem się wyprężył 
wiatru czarny wisielec. 

Na okręcie wieków omszonym w zielony plusz 
odpływam pod nieba pełne błyskawic, zwierząt i znaków, 
do chłodnych studni portów obrosłych w powoje róż, 
w pejzaże japońskich ryb z pereł i laku. 

Gdy podróż przekroczy czas i smutek, 
na gąbkach lagun zadymi różowym deszczem. 
W ten dzień ukryty za brzegiem spojrzenia 
znajdę cię na polanie nie przewidzianej przez przestrzeń.
 
Ani, mojej Czarodziejce 
za "dobry koniec" i na "dobry początek" (jeszcze tylko te... kasztany ;)
                                                                                                    24.04.2009  
Candy & Dave